Sawa to była Osobowość –  budząca wielkie uznanie i podziw. I to, że ten jego wielki talent i ta jego bogata twórczość, ta zdolność do tworzenia nie rodziła się z niczego. To był człowiek na zewnątrz bardzo skromny o bogatym życiu wewnętrznym. Twórczość była tylko jednym ze sposobów, przejawów jego wewnętrznego bogactwa.
Ks. prof. dr hab. Kazimierz Szymonik

To był bardzo otwarty, na wskroś otwarty człowiek. Wszystkim bardzo życzliwy, bezkonfliktowy. Często wykorzystywany przez ludzi poprzez swoją, nawet mogę powiedzieć, prostotę życia, bo zawsze był skromny.
mgr Tadeusz Olszewski

Był to człowiek wybitnie dobry, o niesłychanie silnej woli. Nigdy nie wdawał się w żadne układy, był bardzo skromny, dobry i uczciwy. Takim go wszyscy pamiętają.
dr hab. Jan Bartłomiej Bokszczanin

 
kreskagorna

U Sawy każda nuta ma jakąś głębię

Z prof. Joachimem Grubichem rozmawiał Grzegorz Miśta

kreskagorna
 
W jakich okolicznościach po raz pierwszy wykonał Pan utwory Sawy i co było inspiracją do ich zagrania?
Często się zdarza, że poprzez ucznia, studenta, poznaje się nowe kompozycje. Tak też było w przypadku mojego absolwenta – Roberta Brodackiego, dla którego Marian Sawa napisał Witraże. I właśnie Robert Brodacki zaproponował wykonanie tej kompozycji tutaj, w Akademii Muzycznej w Warszawie. Wykonanie to zrobiło na mnie ogromne wrażenie i od tego momentu zacząłem poważniej interesować się twórczością Mariana Sawy, jakkolwiek już wtedy wiedziałem, że Sawa ma na swoim koncie pokaźny dorobek utworów o charakterze dydaktycznym. Nigdy ich nie grałem, choć wiedziałem, że są to bardzo dobre kompozycje. Był to koniec lat siedemdziesiątych. Wspomniane Witraże od tamtej pory weszły do mojego żelaznego repertuaru. Umieszczałem je praktycznie w każdym programie recitalu zagranicznego i zawsze otrzymywały one wspaniałe recenzje. Utwór ten jest przepiękną impresją muzyczną, aureolą światła, kolorów, witraży, przestrzeni – wszystko to jest zawarte w kompozycji w niebywały sposób. Stale zachęcałem Mariana do pisania utworów, a on – przywiązany do pewnych programów i treści pozamuzycznych – pięknie rozwijał swoją myśl kompozytorską. To dawało znakomite rezultaty.

Jak odbierana jest muzyka Mariana Sawy przez publiczność w Polsce, a jak poza jej granicami?

Myślę, że Marian Sawa zdobyłby większe uznanie i rozpowszechnienie, gdyby wyszedł trochę poza sferę muzyki kościelnej. Wydaje mi się, że odniósłby znakomite sukcesy w świecie muzyki estradowej, filharmonicznej. On jednak był bardzo przywiązany do atmosfery, klimatu muzyki kościelnej i w tym względzie najlepiej się wypowiadał. Jego muzyka jest zawsze odbierana z wielką estymą i nigdy nie spotkałem się z niechęcią czy brakiem uznania dla jego twórczości. Także płyty, na których są nagrane jego utwory, spotykają się z bardzo dobrym przyjęciem i cieszą się dużym zainteresowaniem. W Europie Zachodniej jego muzyka jest odbierana jako zjawisko dźwiękowe tam niespotykane. Czasami doszukuje się analogii do Messiaena, ale to nie jest chyba trafne. Marian Sawa ma swój język muzyczny i wyraża nim bardzo szerokie spektrum swoich uczuć i emocji w oparciu o wspaniałą strukturę i fakturę organową. Jego utwory doskonale brzmią na organach.

Po które utwory Sawy sięga Pan najchętniej, przygotowując recital organowy?

Mam cztery utwory, które dla mnie stanowią trzon jego twórczości. Znalazły one trwałe miejsce w repertuarze, chyba nie tylko moim, i stanowią żelazny repertuar naszej współczesnej organistyki. Przede wszystkim są to Witraże. Wspaniałym utworem jest Sekwens, który właśnie za kilka dni będę grał w Belgii. Kolejne dzieło, Ecce lignum Crucis, to rzecz niebywała, niespotykana w żadnym innym utworze dramaturgia wypowiedziana na organach. I wreszcie Fantazja S-A-B-A – okazjonalnie napisany utwór na poświęcenie organów w parafii św. Barbary w Warszawie. To zadziwiające, że z tych dźwięków es-a-b-a kompozytor potrafił skonstruować tak wspaniałe współbrzmienia, które w żadnym wypadku nie są jakimś sztucznym tworem, ale służą wyrazowi muzycznemu. Znakomicie potrafił wpleść niemal w każdy z tych utworów element ludowy, zarówno melodyczny, jak i rytmiczny. Jest to mistycyzm przeplatany zadziorną rytmiką i melodyką ludową.
Bardzo znaną kompozycją jest Fuga-bolero, którą się fascynuje zwłaszcza młodzież, oraz Taneczne obrazki – utwór, w którym również znakomicie czują się młodzi wykonawcy.

Czy zdarzyło się, żeby Marian Sawa udzielał jakichkolwiek wskazówek odnośnie wykonywania swoich utworów takiej osobie, jak Pan?

Zawsze oczekiwałem pewnych wskazówek, ale on z założenia nigdy nikomu niczego nie sugerował. Bardzo oszczędnie zaznaczał w nutach określenia wykonawcze, natomiast zawsze był zadowolony z odkrywczości wykonawczej, oryginalności. Jego dzieła dają wykonawcy duże pole do popisu. Sam zapis nutowy pozostawia duży margines (…)

PEŁNA WERSJA wspomnień prof. Grubicha o Marianie Sawie dostępna jest w książce Łukaszewski Marcin T. [redaktor], Marian Sawa in Memoriam – wspomnienia, rozmowy i refleksje, TiMS, Warszawa 2010.

 
kreskagorna

 Marian Sawa in memoriam

 dr hab. Marcin Tadeusz Łukaszewski

kreskagorna
 
Mariana Sawę poznałem w 1993 roku przy okazji rozpoczęcia przez Niego – na zaproszenie ks. prof. Kazimierza Szymonika – współpracy z Chórem Akademii Teologii Katolickiej (obecnie Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego) w Warszawie, w którym wówczas śpiewałem. Sawa miał wtedy pojechać z nami na tournee koncertowe do Włoch i Francji, połączone z beatyfikacją siostry Faustyny Kowalskiej w Rzymie i uroczystościami Wielkiego Tygodnia w Katedrze w Rouen. Pomysł zaproszenia Sawy podsunął księdzu Szymonikowi Tadeusz Olszewski – szef Warszawskiego Zespołu Chorałowego, a prywatnie wieloletni (od czasów studiów) przyjaciel artysty. Sawa wielokrotnie koncertował z tym zespołem jako akompaniator i improwizator, poprzedzając śpiewane przez chór utwory krótkimi, improwizowanymi interludiami. W podobnym charakterze organisty-improwizatora Marian Sawa pojechał wiosną 1993 z Chórem ATK na południe Europy. Ten pierwszy wyjazd zaowocował wieloletnią, trwającą do końca życia kompozytora, współpracą z chórem. Wkrótce Sawa zaczął tworzyć dla zespołu utwory chóralne i wokalno-instrumentalne. Napisał ich blisko trzydzieści, m.in. Gloria tibi Trinitas, Veni Sancte Spiritus, Dwa motety bożonarodzeniowe, Tryptyk maryjny, Popule meus, Crux fidelis, In monte Oliveti, zaś z form wokalno-instrumentalnych m.in.: Białym orłem wzleć (do własnych słów), Via Crucis, Missa Claromontana. Niektóre z nich są dedykowane Chórowi ATK, większość została przez ten zespół prawykonana i zarejestrowana na płytach kompaktowych.
Marian Sawa był znany z ogromnej inwencji twórczej. Pisał szybko i dużo, ale był też szczególnie ceniony jako improwizator. Wspólne wyjazdy były okazją do podziwiania jego organowych kreacji i zjawiskowych improwizacji. Wyczarowywał z organów rozmaite nastroje, korzystał bez trudu z różnych technik kompozytorskich, swobodnie wplatał do gry cytaty polskich pieśni kościelnych czy chorału gregoriańskiego. Podkreślał często, że inspiruje Go instrument. Mawiał wtedy, z właściwym sobie poczuciem humoru, że „z organami jest tak jak z dziewczyną”. Jego improwizacje miały w sobie coś szczególnego, niepowtarzalnego. Trasa koncertowa Chóru ATK trwała często cały miesiąc: codziennie koncert, Msza święta, czasem szereg innych okolicznościowych imprez i spotkań. Napięty program powodował zmęczenie chórzystów, a bywało, że i znużenie wykonywanym repertuarem. Tymczasem Sawa za każdym razem potrafił wprowadzić inny klimat do tych samych utworów. Jego improwizacje nie tylko nastrajały słuchaczy, ale także nas samych – wykonawców. Nie mogłem wyjść z podziwu, gdy w 1993 roku w Blombergu koło Hanoweru Marian Sawa improwizował na zakończenie pożegnalnej Mszy św. na tematy większości śpiewanych przez chór kompozycji, dodając do tego hymny Polski i Niemiec, Odę do Radości z IX Symfonii Beethovena, kończąc zaś podwójną fugą (dodam, że było to w Nowy Rok, po całonocnej zabawie sylwestrowej na zamku w Blombergu, a Msza św. odprawiana była o 9.00 rano).
Z innych, budzących uśmiech na twarzy i łezkę w oku, wspomnień warto odnotować jeszcze jeden drobiazg. Podczas postojów na wspomnianych wyjazdach Sawa zawsze szukał… czterolistnej koniczyny. Chórzyści pytali Go każdego ranka, czy już znalazł kolejną… Był także znany z namiętnego rozwiązywania krzyżówek podczas jazdy autokarem, chętnie włączał się do gry w karty z chórzystami… Czas długich przejazdów wykorzystywał także na szkicowanie w zeszycie nutowym nowych utworów. Nie unikał rozmów z ludźmi, chętnie odpowiadając na pytania zawsze nim zainteresowanych, młodych chórzystek i chórzystów – studentów. Utkwiła mi w pamięci rozmowa ze znajomi z chóru, którzy już po śmierci kompozytora wspominali, że ilekroć spotkali Go przypadkiem na ulicy, zawsze przystanął, porozmawiał, pamiętał nawet imiona każdego z nich, choć w ciągu wielu lat skład zespołu wielokrotnie się zmieniał. Może to świadczyć nie tylko o znakomitej pamięci kompozytora, lecz także o jego pełnym życzliwości stosunku do ludzi.
Zdarzały się czasem zabawne sytuacje. Bywało, że Marian nie pamiętał brzmienia swoich dzieł (trudno się dziwić przy tak obfitym dorobku). Podczas jednego z wyjazdów, spytał mnie w czasie próby chóru: „Co to za utwór?” Odpowiedziałem: „Nie poznajesz? To Twoje Ego sum Panis vivus”… Później okazało się, że nie ja jedyny miałem podobne doświadczenia, czego świadectwem są inne wspomnienia zamieszczone w tej książce, a sam kompozytor zdawał się być nawet zadowolony z „możliwości zapominania” swoich utworów.
Czasami odwiedzał nas na próbach, zazwyczaj podczas przygotowań do wykonania Jego dzieł. Przyszedł także na nagrania pierwszej płyty Chóru ATK do kościoła na Bielanach, gdzie postanowiliśmy zarejestrować Jego Gloria tibi Trinitas (1993). Sawa słuchał uważnie, w skupieniu, ale widocznie nie do końca był zadowolony z rezultatu wykonania, gdyż stanął za dyrygentem – księdzem Kazimierzem Szymonikiem – i sam zaczął nami dyrygować. Przez chwilę mieliśmy więc dwóch dyrygentów (…)

PEŁNA WERSJA wspomnień prof. Marcina T. Łukaszewskiego o Marianie Sawie dostępna jest w jego książce Łukaszewski Marcin T. [redaktor], Marian Sawa in Memoriam – wspomnienia, rozmowy i refleksje, TiMS, Warszawa 2010.
 
 
kreskagorna

Marian Sawa – mistyka i muzyka

Z prof. drem hab. Tadeuszem Kobierzyckim rozmawiał Marcin T. Łukaszewski

kreskagorna
 
Jakie były relacje między Panami?
Moje relacje z Panem Marianem Sawą były przygodne, ulotne, krótkie rozmowy „przy herbacie” w klubie Gama Akademii Muzycznej, przejazdy na imprezy muzyczne, bycie słuchaczem Jego utworów własnych, jak też utworów liturgicznych transmitowanych przez radio itp. A wiec były to relacje „zewnętrzne”, które można określić w języku socjologii jako „styczność” (typu „miałem styczność”). Gdybym miał zracjonalizować po latach tę „znajomość”, to mógłbym powiedzieć, że była to relacja przyjazna. Prawdziwą przyczyną mojego spotkania z Panem Marianem Sawą była jednak muzyka, a nie biografia, psychologia twórczości, spoglądanie na ludzi z perspektywy ich mistrzowskiej części duszy.
Pana Mariana Sawę poznałem jako uczestnik Laboratorium Muzyki Współczesnej, którym kierował prof. Marian Borkowski, kompozytor, teoretyk, filozof muzyki współczesnej, zorientowany w stronę strukturalizmu francuskiego, z jego nastawieniem na to, co stabilne raczej niż na to, co zmienne w muzyce jako strukturze dźwiękowej. Jej znaczącym składnikiem jest „energia” brzmienia, główny ośrodek kondensacji utworu muzycznego. Wydaje mi się, że istniał i istnieje związek między energetycznym traktowaniem muzyki przez współczesnych kompozytorów a wykonawstwem Mariana Sawy, traktowaniem przez niego swojego instrumentu, narzędzia wyrazu czyli organów.

Jak postrzegał Pan Mariana Sawę jako filozof?
Jako filozofa i psychologa, czy raczej analityka lub psychoanalityka twórczości, widzę Pana Mariana Sawę właśnie jako „pana”. Był dostojny, zamyślony. Jego oczy patrzyły zawsze dalej niż przestrzeń, w której przebywał, zasnute mgłą niewidzenia tego, co zbyt konkretne. Średniego wzrostu, był typem mistycznym, zbudowany atletycznie, silny. Wydawało mi się, ze jego ciało jest tu, a jego dusza nieco dalej. Był delikatny w ruchach mimo statecznej i – chciałoby się powiedzieć – statycznej budowy. Wokół niego można było wyczuć energię spokoju, choć biografię – jak całe jego pokolenie – miał niespokojną, dramatyczną. Miał talent przekraczania tych doświadczeń w muzyczny styl bycia, styl muzyczno-liturgiczny, jak patriarcha, jak człowiek duchowny. Tak poruszał się w przestrzeniach muzyki.
Ludzie wyjątkowo utalentowani mają specjalny „talent ciała”, żyją intensywniej niż ludzie przeciętni, „szaleją”, popadają w kryzysy, chorują, lewitują (czyli nadużywają alkoholu, narkotyków, rozmaitych używek, seksu, obsesyjnie podróżują, objadają się lub głodzą, żyją w ciągłym konflikcie między ja i nie ja, czasem próbują się zabić). Ludzie utalentowani są skłonni do zachowań skrajnych, aby wyjść z sukcesem poza granice potocznej rzeczywistości. Nie znam biografii Pana Mariana Sawy, ale sądzę, że wiele z tych elementów można by znaleźć w Jego muzycznej twórczości, ślady tych pasji i przymusów, które skierowały Go zwłaszcza do muzyki kościelnej. Muzyka liturgiczna w sposób naturalny uspokaja duszę człowieka, porządkuje jego świat archetypów, nadaje przeżyciom katastroficznym wieczny sens. I chyba taką rolę odegrała profesja muzyka w życiu Pana Mariana Sawy.

Co sądzi Pan o jego muzyce z filozoficzno-estetycznego punktu widzenia?

Trudno mi ocenić muzykę Pana Mariana Sawy dogłębnie, nie mam nagrań, nie mam partytur. Jestem w sytuacji, jak większość ludzi zajmujących się muzyką w czasie deficytów informacyjnych, analitycznych, naukowych w Polsce, gdzie przez 44 lata (1945-1989) obowiązywała analityka materialistyczna, oparta na przekonaniu, że wszystko, co człowiek robi, musi być świadome, związane z funkcjami społecznymi. W tej perspektywie twórczość i muzykowanie Mariana Sawy musiałyby być ulokowane poniżej tego standardu.
Muzyka Mariana Sawy nie spełnia postulatów realizmu socjologicznego (w wersji socjalistycznej) czy realizmu psychologicznego (w wersji scjentystycznej). Jego twórczość jest inna, reprezentuje idee realizmu duchowego (w wersji religijnej), penetruje relacje artystyczne i religijne, jakie powstają na osi: sacrum-profanum.
Marian Sawa stara się sakralizować sfery profaniczne i wprowadza sacrum w sfery profanum, nadając im szlachetności. Jego twórczość jest nastawiona na zbawianie (wyzwalanie) profanum ze składników „zła”. Cała muzyka liturgiczna służy przemianie w słuchaczu sfery profanicznej w sferę sakralną. I tej idei wydaje się służyć twórczość muzyczna Mariana Sawy. To była także misja kompozytorów Jego rozbitego przez wojenną katastrofę (…)

PEŁNA WERSJA wspomnień prof. Taduesza Kobierzyckiego o Marianie Sawie dostępna jest w książce Łukaszewski Marcin T. [redaktor], Marian Sawa in Memoriam – wspomnienia, rozmowy i refleksje, TiMS, Warszawa 2010.

 
kreskagorna

Każde z nas zapamięta Mariana Sawę po swojemu

Z Aleksandrą Sawą i Radosławem Sawą rozmawiał Marcin T. Łukaszewski

kreskagorna
 
Jest Pani autorką pracy magisterskiej o twórczości chóralnej Pani Ojca. Co, poza związkami rodzinnymi, skłoniło Panią do zajęcia się tym tematem?

Praca magisterska wieńczyła moje studia na kierunku Prowadzenie Zespołów Wokalnych i Wokalno-Instrumentalnych. Zdeterminowana byłam pisać o muzyce chóralnej, więc naturalnym wydał mi się fakt, żeby pisać o muzyce mi najbliższej, poza tym ulubionej w twórczości Taty.

Co sądzicie Państwo o twórczości Mariana Sawy jako dzieci i jako odbiorcy? Czy daje się te dwie zależności od siebie oddzielić, to znaczy, czy łatwo Wam zachowywać dystans wobec muzyki własnego ojca?

Zdecydowanie nie. Zwłaszcza teraz, kiedy słyszymy muzykę Taty, podchodzimy do niej zbyt emocjonalnie, żeby można było obiektywnie na nią spojrzeć, zachować dystans.
Styl muzyki Taty jest bardzo charakterystyczny. Gdy byliśmy młodsi, wydawał się niezbyt zrozumiały. Jednak z biegiem lat nasiąkaliśmy tymi dźwiękami, osłuchiwaliśmy się z tym muzycznym językiem. Do tego stopnia, że teraz, nie przesadzając, Taty muzyka to On sam i jego, już jedyny niestety, sposób komunikowania się z nami. Jest wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju, „nasza” – taka, jaki był dla nas Tata.

Które z utworów Taty lubicie w sposób szczególny?

Jak już wspomniałam, przepadam za całą twórczością wokalną Taty. Stabat Mater, Ave Maria, Veni Sancte Spiritus – to według mnie perełki. Brat bardzo ceni Missę Claromontanę, Witraże, Taneczne obrazki, B-A-C-H na organy, utwory często grane i często słuchane wspólnie z Tatą na koncertach, które też zaliczamy do tej grupy ulubionych, bo związanych z konkretnymi wspomnieniami. Nie mogę też nie wymienić (…)

PEŁNA WERSJA wspomnień Aleksandry i Radosława Sawów o Marianie Sawie dostępna jest w książce Łukaszewski Marcin T. [redaktor], Marian Sawa in Memoriam – wspomnienia, rozmowy i refleksje, TiMS, Warszawa 2010.
 
kreskagorna